Zima w Karkonoszach
Pomyślałem że to żart, kiedy godzinę przed wyjazdem dostałem sms od Seweryna z pytaniem czy mam kompaktową łopatę do śniegu. Jeszcze dokładnie nie znałem celu podróży ale gdzie u licha w promieniu 100km, bo dalej raczej nie jedziemy, może być tyle śniegu że potrzebna będzie łopata ?
Kierunek Szklarska Poręba
Późno już do chwila po 21:00 kiedy wyjeżdżamy w kierunku Szklarskiej poręby. Wystarczyło że wyjechaliśmy kawałek za Złotorię a przekonałem się że pomysł z łopatą nie był wcale żartem. Temperatura -1 i spada, śniegu już trochę leży a z nieba sypie obficie. Na śliskiej drodze kierowcy, zaskoczeni bardziej niż drogowcy, kręcą piruety na śliskiej nawierzchni. Kiedy dojeżdżamy do Szklarskiej jest już prawie północ, masa śniegu, ciągle pada i jest rewelacyjnie. Powoli i dokładnie pakujemy plecaki i ruszamy na szlak.
Zimowy biwak pod chmurką
Jest już chwila przed trzecią kiedy po kilku godzinach brnięcia w śniegu i przy jego obfity opadzie postanawiamy biwakować. Zimowe biwaki to dla nas nie nowość, przerabialiśmy noclegi w hamakach w temperaturze ok -15°C i wiedzieliśmy że damy radę. Ta noc nie była wyjątkowo zimna bo temperatura nie spadła poniżej -8°C. Około trzeciej nad ranem rozwieszamy płachtę biwakową i wieszamy pod nią hamaki, używane przez nas hamaki są dwu warstwowe, między warstwy wkładamy karimatę. Śpiwory to żaden nowoczesny puchowy sprzęt, kupiliśmy je w demobilu za 70zł, wcześniej używali ich żołnierze Bundeswehry. Śpiwory te są niesamowicie solidne, na tle obecnego sprzętu turystycznego wręcz niezniszczalne, zamki mają takie że jak wejdzie Ci w niego palec to się zamek z palcem zamknie, są bardzo ciepłe i komfortowe, poza tym po prostu nie szkoda ich ekstremalnie używać. Jedyny mankament jaki mają to waga i rozmiar, śpiwór zajmuje prawie całą 35 litrową komorę plecaka, ale przyzwyczailiśmy się do nich i chyba jeszcze z nami zostaną.
Ja tradycyjnie śpię bez butów w dwóch parach skarpetek i jednych spodniach plus kalesonach x2, niestety spodnie mam mokre od brnięcia w śniegu i zapomniałem zapakować spodni zimowych do plecaka, ale bez paniki nie jest aż tak zimno. Buty przykrywam stuptutami i stawiam na śniegu, wiem że rano minie chwila nim uda mi się włożyć nogę do zimnego i zesztywniałego buta, ale tak jest mi wygodniej. Seweryn będzie miał rano cieplutkie buty bo w nich śpi.
Hamaki wiszą ok 50-70 cm nad ziemią/śniegiem, prawdziwą sztuką jest sprawnie wejść do śpiwora leżąc w hamaczku, to nie łóżko, buja się jak łódka na falach. Trochę szamotania i już leżę w cieplutkiej norce, doskonale odizolowany od podłoża, chroniony przed wiatrem i z ogrzewaczem zippo w kieszeni. Przez pierwsze minuty ma się nadtemperaturę,wejście do hamaka w ciepłym ubraniu a potem jeszcze układanie się wygodnie potrafi nieźle rozgrzać, kilka minut i śpię jak niemowlę.
Budzę się ok szóstej i trącam ręką płachtę, śnieg pada bez przerwy, i nazbierało się go tyle że płachta szura mi o hamak. Kilka stuknięć i można spać dalej.
Śnieżny poranek
Budzimy się kilka minut przed 9:00, śnieg już nie pada i zapowiada się niezły dzień. Wypijamy po kubku ciepłej herbatki, która się ostała w termosie. Rozglądamy się po okolicy i sprawnie pakujemy naszą bazę, przy okazji w plecaku znajdują się moje spodnie zimowe. Przed godziną dziesiąta już raźno maszerujemy szlakiem w kierunku schroniska Pod Łabskim Szczytem.
Prawdziwa zima
Z każdym krokiem przybliżającym nas do wysokości 1168m, bo na takiej wysokości leży pierwszy punkt naszej wędrówki, pogoda staje się coraz bardziej surowa. Przenikliwy wiatr wynajduje wszystkie zakamarki którymi może nas ochłodzić, widoczność spadła do ok. 30-40m, a z nieba znów sypie drobny i twardy śnieg. Po około godzinie docieramy do schroniska Pod Łabskim Szczytem. Tu, nieco zdziwiona, chyba naszą obecnością, wita nas starsza Pani. Przeglądamy listę dań ciepłych i wybieramy flaczki. Jesteśmy jedynymi gośćmi tego schroniska i trochę dziwnie się czuje bo jestem przyzwyczajony że w takich miejscach zwykle bywa gwar. Wszystko pewnie przez pogodę, to pierwszy atak zimy w tym roku, amatorzy się wystraszyli a zawodowcy jeszcze nie przyjechali ;). I po około kwadransie jest jedzonko. Flaczki pyszne i polecam serdecznie (może po tej nocy w śniegach miałem taki apetyt). Między czasie w schronisku zjawia się para turystów zmierzających na Szrenicę. Kończymy jedzenie i uzupełniamy gorącą herbatę w termosach. Pakujemy toboły i w drogę.
1:0 dla zimy.
Kiedy wychodzimy na zewnątrz wchodzimy w bardzo nieprzyjazny świat. Wiatr wieje strasznie, twarde i drobne kryształki śniegu tną po twarzy, a szlaku nie widać. Idziemy w górę w kierunki grani, ale po stu metrach brnięcia w śniegu po pas musimy zawrócić i się przeorganizować. Wracamy do schroniska, przebieram spodnie na zimowe i próbujemy znów.
Po tyczkach do celu
Szybko orientujemy się że powyżej granicy lasu kolorowe oznaczenia szlaku umieszczane na kamieniach, drzewach czy drogowskazach na niewiele się zdadzą. Zimowe warunki każą nam iść prosto ku górze wzdłuż drewnianych tyczek wbitych co kilkanaście metrów. Jak bezradne marionetki przebijamy się przez śnieg znacząc szlak który nikt nie podążał, co jakiś czas przecinamy ślady nart skiturowca (szczęściarz). Ciągłe zapadanie się w miękkim i sypkim śniegu kosztuje nas masę energii, przystajemy co kilkadziesiąt metrów by złapać kilka oddechów i dalej w górę. Po pewnym czasie dochodzą do nas Kasia i Rafał, para którą widzieliśmy w schronisku, to jedyni ludzie jakich spotykamy w terenie . Teraz idziemy w czwórkę, zmieniamy się co jakiś czas by każdy poczuł radość przedzierania szlaku ;). W normalnych warunkach ta trasa zajmuje ok godziny, my po półtorej godziny nie dotarliśmy nawet do grani, na której jest droga prowadząca do Szrenicy. Ze względu na późną porę i ograniczony czas Kasia i Rafał wycofują się w dół. Zostajemy sami i brodzimy w białym puchu dalej. Widoczność coraz mniejsza, czasem z oczu znikają tyczki znaczące szlak. Wreszcie docieramy do wypłaszczenia na szczycie, teraz dalej Drogą Przyjaźni Polsko-Czeskie do schroniska Szrenica.
W schronisku
Wreszcie dochodzimy, zamawiamy jedzenie, ja pierogi Seweryn kiełbasę z rusztu. Pierogi bardzo dobre, kiełbas z rusztu owszem ale ruszt był w lecie, dwa lata temu 😉 Pani pyta nas czy zostajemy w schronisku na noc, odpowiadam że schodzimy na dół. Kończymy jedzenie i zbieramy się do drogi. Na dworze już ciemno więc przed wyjściem przygotowujemy sobie czołówki.
Freeriderzy na jabłuszkach
Teraz już łatwiej bo w dół, z informacji ze schroniska wiemy że trasą dla narciarzy jechał już ratrak i postanawiamy schodzić właśnie tą trasą przynajmniej ograniczy to nasze zapadanie się w śniegu. Kiedy dochodzimy do stoku przypominamy sobie że mamy jabłuszka do zjazdów na pupie, zabraliśmy je z samochodu jako łopatki do odgarniania śniegu pod biwak. Stok świeżo przejechany widzieliśmy jadący ratrak i mimo że śnieg nie jest twardy i nasze jabłuszka zapadają się w nim pod naszym ciężarem i sporych plecaków to czasem udaje się zjechać kilkadziesiąt metrów w dół. Po niespełna dwóch godzinach docieramy do Szklarskiej poręby.
Piękna wyprawa i niesamowite doświadczenia – pozdrowienia dla uczestników.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!