Śnieżnik, Rudawiec i Kowadło.

Ta wyprawa jak mało która nie była wyjątkowo spontaniczna, wręcz przeciwnie, tu wszystko było zaplanowane. A dacie wyjazdu wiedzieliśmy wcześniej niż miejscu do którego się udamy. Pierwsze plany miały na celu jakąś chatkę w Karkonoszach, nie udało się. Ale jako że mieliśmy 4 dni to można było zrobić jakiś ambitny wyjazd. Przejrzałem mapy i wyznaczyłem wielką pętlę przez trzy szczyty należące do KGP. W optymalnym założeniu miało być do przejścia ok 50-55 km i zaliczyć Rudawiec, Kowadło i w ostatni dzień Śnieżnik.

Wszystkie noclegi mamy zamiar spędzić w terenie. Zapowiadają się spore mrozy dlatego dokładnie planujemy trasę i miejsca noclegu, przez lokalizację noclegów trasa nie jest najkrótsza z możliwych. Na pierwszą noc wybieramy schron turystyczny, na drugą wiatę na przełęczy i ostatnią noc w legendarnej chatce pod Śnieżnikiem. Zabieramy ze sobą wszystko co będzie nam niezbędne przez kolejne dni. Mimo optymalizacji plecak z całym ekwipunkiem, jedzeniem i sprzętem waży ponad 20 kg.

Sebastian zjawia się pare minut po siódmej, wrzucam plecak do auta i siadam wygodnie. Przed nami prawie dwieście kilometrów do miejsca startu. Samochód chcemy zaparkować w Kletnie, gdzieś w okolicach jaskini niedźwiedziej. Na miejsce docieramy nieco spóźnieni w stosunku do planu, a dodatkowo jest problem z parkingiem. Stróż na parkingu liczy sobie 60zł na 4 dni, a to cena nie do przyjęcia. Jedziemy autem niżej, i przed Kletnem udaje się nam zaparkować na parkingu przed starym zajazdem. Zmiana miejsca parkingowego to dla nas dodatkowe 5-6 km w dwie strony.

Na początku jest najłatwiej

Wychodzimy z auta i ubieramy się do drogi. Jest mroźnie bo ok -8C, pochmurnie ale bezwiecznie. Chwilę trwa nim ciało przyzwyczai się do ciężaru plecaka. Idziemy żółtym szlakiem w górę, docieramy do pierwszego parkingu przed jaskinią (tego drogiego 🙂 ) i tu odbijamy na trasę biegową by dojść do niebieskiego szlaku. Idzie się bardzo fajnie, śniegu jest sporo, miejscami ponad metr, ale dobrze zmrożony przez co nie zapadamy się w nim. Po 10 km robimy przerwę, zjadamy obiad i nawadniamy organizmy. Dalej na zielony szlak, prowadzący wzdłuż granicy, doprowadza nas Droga Staromorawska. Dziadek mróz dał czadu i widoki w koło nas iście bajkowe.

Na Rudawiec i do schronu

Robi się ciemno, ciągle pod górkę a szlak już nie jest taki wygodny. Wydeptane w śniegu ślady tworzą wąski mas nie zapadającego się śniegu, krok w prawo lub w lewo i brniemy po kolana. Mamy coraz mniej sił a droga ciągnie się strasznie. Podejście na Rudawiec zdaje się nie mieć końca. Nie idziemy już równym tempem, a każdy w swoim. Zaczyna wiać, chmury schodzą nisko i robi się bardzo wilgotno. Jest minus 15℃ a wiatr strasznie potęguje uczycie zimna. W ciemnościach i tej mgle ciężko nam znaleść szczyt, jakieś stare ślady rozchodzą się w różnych kierunkach a oznaczeń szlaku nie widać. Wreszcie gdzieś w ciemności przed nami błyska odbite od tabliczki szczytowej światło. Padamy tu zmęczeni strasznie, cieszymy się że już tylko w dół. Przenikliwe zimno wygania nas szybko ze szczytu, po 100m zejścia muszę się zatrzymać i ubrać dodatkową kurtkę. Zielony szlak wiedzie nas teraz w dół do granic Rezerwatu Puszcza Śnieżnej Białki. Mamy już dość, plecaki wżynają się nam w ramiona, a jeszcze trochę do przejścia. Ostatni kilometr, trzeba być czujnym bo gdzieś tu musimy dobić w kierunku schronu turystycznego. A o pomyłkę nie trudno, szlak nie jest oczywisty, wszystko zasypane śniegiem już wcześniej musieliśmy nadłożyć drogi przez pomyłkę. Wreszcie droga, z mapy wynika że za 500m powinien być nasz cel. Wreszcie z ciemności wyłania się nienaturalny kształt, dzieło człowieka, piękny schron turystyczny. Zrucamy z ramion ciężkie plecaki, po krótkiej chwili odpoczynku, gotujemy herbatę i po zaspokojeni pragnienia idziemy na poddasze.

Przez Kowadło na Suchą Przełęcz

Noc była zimna, po poniżej -15C ale nie zmarzliśmy, męczyły nas trochę skurcze ale udało się wypocząć. Wstajemy ok 9:00 i powoli się rozgrzewamy. Topimy śnieg na herbatę, chwila ruchu na rozgrzewkę i próbujemy rozpalić ognisko. Mamy sporo drwa i jest miejsce do palenia. Problem w tym że wszystko jest strasznie zmarznięte, brak suchej rozpałki i wszędzie śnieg. Trochę trwa nim udaje się coś rozpalić, niestety utrzymanie ognia jest praco chłonne i rezygnujemy z ogniska.

Leniwie zbieramy się do drogi, i późno bo ok 11:30 wychodzimy z nocnej bazy i ruszamy dalej. Dziś ma być łatwiej, trasa krótsza, plecaki trochę lżejsze i mniej podejść. Tak wynikało z analizy mapy, mamy dokładne mapy i staramy się jak najkorzystniej pokonywać trasę. Dość sprawnie docieramy na Kowadło ale z dodatkowymi kilometrami, robimy tu przerwę obiadową i chwilkę odpoczywamy. Jest zimno i za ok godzinę będzie ciemno. Mamy do przejścia jeszcze 8 km, tak wynika z mapy, ale znajdujemy kilka skrótów które mają nam zaoszczędzić czasu i drogi. Rzeczywistość okazała się jednak odmienna, co innego wodzenie palcem po mapie a co innego marsz w terenie. Brak uwagi kosztuje nas utratę 2 km które teraz trzeba odrobić i to w górę. Podejście jest dobijające, jeszcze nigdy droga mi się tak nie dłużyła, strasznie nas suszy, woda w butelkach pozamarzała a w termosie już się skończyła. Co chwila mam wrażenie że już widzę polanę na Suchej Przełęczy, ale nie to tylko droga rozszerz się na chwilkę. Ogarnia nas ogromna radość, w świetle pełnie księżyca, pojawia się wielka polana, do które z każdej ze stron świata dochodzi jakiś szlak, a ja mam wrażenie że ten nasz napewno najgorszy.

Jest tu też nasz dom na noc, niewielka, nie przystosowana do noclegów wiatka/desczochron. Pierwsze co to topienie śniegu, Sebastian niechcący rozlewa gotującą się wodę. Zaczyna od nowa, w małej ciasnej wiatce miejsca jest nie wiele, i znów szturcha maszynkę do gotowania i bach woda na ziemi. Poddaje się ze zmęczenia idzie spać, po chwili gotowa jest herbata, ale Sebastian już śpi. Budzi się jeszcze po 40 minutach by się napić i odpływa do rana. Spał na dość szerokiej ławce. Mi udało się zamontować hamak i spałem tak jak lubię.

Chatka Pod Śnieżnikiem – żywa legenda

Dziś nie będzie ociągania się, wstajemy o 8:00 i o 9:00 jesteśmy gotowi do wymarszu. Spało się doskonale i mamy świetne nastawienie, bo przecież dziś noc w luksusach. Nastawiamy się na czujność, dziś nie ma być błędów, ani metra w złą stronę. Na niebie co jakiś czas za chmur przebija się słoneczko. Pierwsza część trasy w dół i równą, szeroką drogą. Teraz zaczyna się podejście na Śnieżnik, powoli, rożnym tempem pokonujemy metr po metrze. Spotykamy 3 turystów, byli w chatce i potwierdzają  że właściwie idziemy. Im wyżej tym podejście bardziej strome, najmocniej czujemy to kiedy schodzimy z zielonego szlaku leśną ścieżką pniemy się w górę chatki.

Mordercze podejście, ale już koniec, odsłoniętym terenie stoi dumnie chatka. Klimat tego miejsca jest nie od opowiedzenia, trzeba wszystkich zmysłów tam na miejscu by odczuć całą magię. Niewielki przedsionek, zagracony starymi narzędziami do drewna, przez skrzypiące drzwi z żelazną zasuwą, prowadzi do głównej izby. Absolutnie pierwszą rzeczą jaka nas tu doświadcza jest zapach. Napewno nie jest to smród, ale wyszukana mieszanka zapachów w której dominuje zapach wędzonego drewna. Na środku, po lewej stronie tuż przy oknie stoi stół, a na stole półtora litrowa butelka, jak wynika z etykiety bimbru. Jest dość czysto, na półkach jakieś jedzenie w puszkach, trochę świec i naczyń. Na przeciwko stołu stoi durzy piec kaflowy połączony z kuchnią.  Dalej kolejna izba z 3 pryczami do spania i sporo ilością miejsca na podłodze. Wejście na durze poddasze znajduje się tuż obok pieca.

Nigdy nie wiesz co się zdarzy

Pierwsza czynność to rozpalenie w piecu, jest jeszcze resztka żaru po poprzednim paleniu i dość szybko rozpalamy ogień. W chacie jest sporo sprzętu do cięcia rąbania drewna a przed chatą jest materiał do palenia. Przygotowujemy zapas drwa, w wielkim aluminiowym garze topimy śnieg. Jest rewelacyjnie, ciepło, najedzeni napici i będzie się wygodnie spało. Siedzimy przy małym, zaszronionym okienku, gdy nagle Sebastian zwraca uwagę na jakiś błysk światła w oddali. Po chwili znów, a do tego jakieś głosy.
Ktoś już jest przy chatce, i próbuje otworzyć drzwi, jak się poźniej okaże to Wojtek, mój imiennik, jeden z 8 nocnych wojowników zakonu Mocnego Promila. W chacie zrobiło się gwarno, jedni się ogrzewają inni coś jedzą cześć planuje gdzie będzie spało. Generalnie ekipa bardzo w porządku, wprowadzają sporo radości i dobrego humoru w ciemne ściany chaty. Rozmawiamy coś popijamy i co chwila buchamy śmiechem, bo to miejsce nie jest do końca jest przyjazne dla „homo-urbanus”.

Przed spaniem postanawiamy z Sebastianem zrobić sobie specjalny zabieg na zmęczone stopy. Przygotowujemy wielki gar gorącej wody, i kilka sporych brył lodu. Gorącą wodę wlewamy do miski i moczymy nogi które poźniej wkładamy do zmrożonego śniegu. Kilka takich cyki regeneruje nas niesamowicie. Pora spać bo już blisko północy a jutro jeszcze podejście na szczyt Śnieżnika i powrót do Kletna. Wesoła ekipa równie wesoło deklaruje powstrzymać się od nadmiernych hałasów. Po jakimś czasie cześć, trochę wyciszyła, cześć już śpi ale cześć wojuje. I tak po grubo po północy, za ścianą z koca, jeden z przybyszy zaczyna opowieść o pewnym wazonie w domu rodzinnym. Jego sposób wypowiedzi, autentyczność przekazu i przezabawna historia rozbawiają nas do prawdziwe łez.

Tej nocy spaliśmy z przerwami i wstaliśmy nieco oszołomieni niedospaniem. Było strasznie gorąco, śpiwory w tych warunkach nas zagotowały, było ok zera a to zdecydowanie za wysoko jak na ten sprzęt. Wstajemy wcześnie, w chatce Sajgon, wszędzie ktoś śpi, w koło puste butelki. Ktoś grzeje się przy wygasłym już piecu, ktoś próbuje go rozpalić. Zjadamy śniadanie i żegnamy się chłopakami. Oni jeszcze tu pomieszkają, traktując chatkę jako bazę wypadową. Ta noc i miejsce napewno długo zapadną nam w pamięć.

Śnieżnik

Chatka znajduje się na wysokości ok. 1200 m n.p.m. a szczyt Śnieżnika na 1426 m n.p.m. ostatnie 226m. Wydaje się niewiele, ale jeszcze sporo trasy, wpierw trawers po sporym zboczu a potem strome podejście. Im wyżej tym teren bardziej odsłonięty, wiatr wieje, śnieg skrzypi pod stopami a my zbliżamy się do szczytu, ciarki przechodzą nas po plecach. Wiatr pędzi przed nami chmury i co raz to zasłania to odsłania widok przed nami. Po jednym z podmuchów odsłania się rzeźba słonia stojąca obok fundamentów schroniska po czeskiej stronie granicy. Szczyt Śnieżnika schowany w chmurach, przy skrzyżowaniu szlaków więcej ludzi. Spotykamy tu turystów którzy widzieli nas noc wcześniej na Suchej Przełęczy, rozmawiamy chwilę i żegnamy się serdecznie.W drodze na szczyt jeszcze jedna atrakcja, źródło rzeki Morawy. Wypijamy ze źródła po kubku krzepiącej wody i idziemy dalej.
Po chwili jesteśmy na szczycie, wieje strasznie, widoczność ok 50m. Kilka zdjęć, z puszki ukrytej w drogowskazie wyciągam pieczęć, kilka mocnych chuchnięć i przybijam we właściwe miejsce w książeczce KGP.

 

Szczęśliwy powrót

Teraz już tylko w dół, po drodze odwiedzamy schronisko pod Śnieżnikiem i tu wypijamy po jednym browarku. Popijamy i prowadzimy bardzo fajną rozmowę z siedzącymi stolik obok turystami. Nie zasiadujemy się jednak za długo i opuszczamy schronisko. W nogach czuć przebyte kilometry, ramiona mocno obolałe ale w sercu wielka radość i duma. Do auta jeszcze ok 6 km, ale pod drodze odwiedzamy jeszcze Jaskinię Niedźwiedzią. Oprowadzający nas przewodnik, zapytał nas : „spaliście w chatce? bo pachniecie jak chatka, a tak nic innego nie pachnie”. Poźniej zapytał czy bimber jeszcze jest, bo jak był miesiąc temu to jeszcze był. Po tym wesołym akcencie mocno zmęczeni drepczemy ostatnie kilometry w kierunku końca naszej trasy. Dochodzimy do samochodu, zrzucamy plecaki i rozsiadamy się w fotelach, chwila na ochłonięcie i czas wracać. Szczęśliwie docieramy do domu.

5 komentarzy:
  1. Ajkub
    Ajkub says:

    Nigdy nie próbowałem, a chciałbym kiedyś zrobić nockę w takiej chacie. Może na początek poczekam aż będzie cieplej, ale z opisu wydaje się, że to świetna przygoda. Chociaż do końca nie jestem pewien, czy jestem przygotowany na taki „sajgon” 🙂

    Pozdrawiam!

    Odpowiedz
  2. Skadi
    Skadi says:

    Mocna wyrypa! Tak przyglądam się zdjęciom chatki z Puszczy Śnieżnej Białki i wygląda chyba trochę inaczej niż w moich wspomnieniach, kiedy w niej spałam. Czy przeszła jakiś remont? Dach jest cały, nie ma żadnych dziur?

    Odpowiedz
  3. Medart
    Medart says:

    Szacuneczek Panowie- zacny wypad.
    Znam wszystkie noclegówki z których korzystaliście, choć sam jeszcze tam nie kimałem. A wiatka przy Puszczy Ś.B. faktycznie jakiś czas temu przeszła rewitalizację.

    Pozdrowienia

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *